piątek, 30 stycznia 2015

17.

Postanowiłam zrezygnować z epilogu i na tym rozdziale kończy się nasza przygoda z tym opowiadaniem.
Teraz gadanina na koniec :(
Cóż, chcę Wam podziękować. Jako że kończę pisać Kellica i już do niego nie wrócę (jednak ten blog nie zostanie usunięty, więc jeśli będziecie chcieli wrócić do opowiadań, droga wolna), wypada powiedzieć kilka słów. Dziękuję tym, którzy byli tu od początku (prawie dwa lata!), tym, którzy przyszli trochę później i tym, którzy pojawili się dopiero niedawno. Dziękuję wam wszystkim. Nawet nie wiecie, ile znaczyły dla mnie wyświetlenia i komentarze. Dziękuję tym, którzy zostawiali coś po sobie. To było naprawdę miłe i motywujące.

__________________________________________
Otworzyłem drzwi od samochodu przed Kellinem, aby chłopak mógł usiąść na miejscu pasażera. Następnie obszedłem auto i usadowiłem się za kierownicą, po czym przekręciłem kluczyk w stacyjce i nadepnąłem pedał gazu. Miło było znów usiąść w swoim samochodzie, który za kilkadziesiąt minut podwiezie nas do mojego domu. Tęskniłem za San Diego. Świat był piękny i na pewno jeszcze raz zdecyduję się na taka wycieczkę, lecz moje serce należało do Kalifornii. W duchu modliłem się, aby Kellin również poczuł się tu jak w domu. Mimo jego protestów nie pozwoliłem mu lecieć do Michigan. Chłopak miał bardzo zaniżone poczucie własnych wartości, przez co stwierdził, że nie nadaje się do niczego innego, jak tylko do bycia chłopcem do towarzystwa. Próbowałem wybić mu to z głowy i jak na razie udało mi się go przekonać, aby został ze mną w San Diego. Zobaczymy na jak długo.
Przed wylotem zostawiłem samochód na strzeżonym parkingu, dlatego teraz miałem do niego tak łatwy dostęp. Było to dosyć wygodne, dzięki czemu mogłem bezpośrednio pojechać do domu. Skupiałem się na drodze, lecz raz po raz zerkałem na nieco spiętego Kellina, który kurczowo wbijał palce w tapicerkę. Nie wiedziałem, czym się tak denerwował. Może nadal nie czuł się zbyt komfortowo, wiedząc, że od teraz zamieszka ze mną i będzie musiał zacząć nowe życie. Chciałem pójść mu na rękę. Sęk w tym, że najbardziej liczyły się jego chęci, których za bardzo nie dostrzegałem. Pewnie były ukryte głęboko w środku. W końcu Kellin był niezłym aktorem.
Przez cały ten czas był uśmiechniętym i pewnym siebie chłopakiem. Cechy te okazały się jednak tylko maską, która ukrywała prawdziwe oblicze bruneta. Tak naprawdę był zagubiony i smutny. Miał tylko osiemnaście lat, a przeszedł więcej niż ja w ciągu dwudziestu ośmiu lat. To nie było fair.
Podróż przebiegała w ciszy. Kellin w końcu mógł pokazać swoje prawdziwe oblicze, więc postanowił się nie odzywać. Najwyraźniej zmęczył się udawaniem, że wszystko jest w porządku. Na jego miejscu zapewne zachowywałbym się tak samo.
Po czterdziestu minutach wjechałem na podjazd przed beżowym, niewielkim domem. Moje małe królestwo. Nie potrzebowałem niczego innego, skoro i tak mieszkałem sam. Wysiadłem z samochodu i tym razem Kellin sam otworzył sobie drzwi. Postawił stopy na betonie i z cichym westchnieniem spojrzał na dom.
- Jesteś pewny? – mruknął, odbierając swój plecak, który wyciągnąłem z bagażnika.
- Stuprocentowo – odparłem, chwytając walizkę za rękę i ruszając w stronę drzwi wejściowych. W dłoniach już trzymałem klucze.- Potrzebujesz pomocy. Jestem tutaj, aby cię wesprzeć. Pytanie brzmi, czy zaakceptujesz pomoc.
Otworzyłem drzwi przed chłopakiem, lecz sam nie wszedłem do środka. Chciałem, aby to on jako pierwszy przekroczył próg. To była zachęta do rozpoczęcia nowego życia. Musiał tylko chcieć. Nie mogłem go zmuszać, jedynie przekonywać, ale ostateczna decyzja należała do niego.
W końcu wszedł do środka, a ja uśmiechnąłem się do siebie w geście zwycięstwa. Zamknąłem za sobą drzwi i zaciągnąłem się znajomym zapachem. Wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej.
- Nie wiem, czy chcesz spać ze mną, czy w pokoju gościnnym…- zacząłem, drapiąc się w tył głowy.
- Mogę spać z tobą? – zapytał z nadzieją w głosie, na której dźwięk zrobiło mi się ciepło na sercu.
- Oczywiście. Chodź.
Zaprowadziłem go korytarzem do sypialni. Pokój utrzymany był w odcieniach brązu i beżu, dzięki czemu sprawiał wrażenie ciepłego i przytulnego. Miałem nadzieję, że to pomoże Kellinowi w zaklimatyzowaniu się w tym miejscu.
Chłopak postawił swój plecak przy szafie. Zanotowałem w pamięci, żeby później zrobić w niej miejsce na jego rzeczy, skoro miał ze mną zamieszkać. Czułem bijącą od niego niepewność, którą musiałem jakoś zminimalizować. Dlatego też podszedłem do osowiałego bruneta, chwyciłem jego twarz w dłonie i naparłem na jego usta swoimi. Na początku Kellin nie bardzo się wczuł, lecz po chwili uległ i wyraźnie się rozluźnił. Zarzucił ręce na mój kark i totalnie rozpłynął się w moich ramionach. Właśnie o to mi chodziło.
- Musimy ustalić pewne zasady – mruknąłem w jego wargi, gdy nieco się odsunąłem.
- Och?- Kellin uniósł brew.
- To nic strasznego, spokojnie. Chodzi mi o to, że zaczynamy pewien etap w życiu. To dla nas zupełnie nowa sytuacja.
- Więc jakie to zasady?
- Po pierwsze, nie bój się – zacząłem, na co Kellin zmarszczył brwi.- Nie bój się czuć jak u siebie w domu. Nie bój się wyjść na zewnątrz, gdy będziesz czegoś potrzebował. Nie bój się mówić o swoich problemach. Jestem tutaj, aby je rozwiązać i ci pomóc. Tutaj pojawia się druga zasada: daj sobie pomóc. Nie udawaj indywidualisty, bo obaj wiemy, że potrzebujesz pomocy.
Kellin spuścił wzrok i skrzyżował ręce na torsie, wpatrując się w dywan, jakby był najciekawszą rzeczą na świecie.
- Znajdziemy ci pracę, a jeśli będziesz chciał, to może potem pójdziesz na studia? – zaproponowałem, na co brunet wzruszył ramionami. – Okaż trochę zaangażowania, Kells. To podstawa, żebyś ruszył do przodu.
- Nie nadaję się do żadnej pracy oprócz, no wiesz… - westchnął, a ja pokręciłem głową.
- Umiesz robić kawę? – zapytałem nagle, przez co chłopak uniósł spojrzenie i powoli odpowiedział twierdząco na moje pytanie.- Więc zapytam u mnie w firmie, czy jest możesz zostać asystentem. To nic trudnego, robisz kawę, latasz po budynku z papierami, żeby zanieść je do odpowiedniego działu. Brzmi łatwo?
- Mhm.
- To świetnie. Od września ostro zabieramy się do roboty, skarbie. Czas najwyższy.

Mój szef okazał się wyrozumiały i przyjął Kellina na stanowisko asystenta, jako że nie była to skomplikowana praca i chłopak bez doświadczenia bez problemu się w niej odnalazł. Co było trudnego w roznoszeniu kawy i układaniu dokumentów alfabetycznie?
Wymieniliśmy telefon i numer Kellina, dzięki czemu pozbyliśmy się natrętnego wydzwaniania do chłopaka. Zastanawiałem się, dlaczego nie zrobił tego wcześnie, ale wywnioskowałem, że po prostu nie miał wystarczająco dużo pieniędzy, aby sobie na to pozwolić. Dodatkowo nie zaprzątał sobie tym głowy – wolał ratować własny tyłek niż przejmować się wiecznie wibrującym telefonem. Uciążliwe dzwonienie ustało i widziałem ulgę w oczach Kellina. Kalifornijskie słońce dobrze na niego działało – nadal był blady, lecz jego skóra była o wiele żywsza i zdrowsza. Wszystko wychodziło mu na dobre i z tego się cieszyłem. Byłem jednak małym egoistą i wiedziałem, że ja też czerpałem z tego korzyści. Nie siedziałem sam w domu, miałem kogo przytulać, całować i, cholera, uprawiałem naprawdę cudowny seks. Potrzebowałem bliskości i w końcu ją otrzymałem. Nie chciałem wypuszczać jej z objęć.
Pewnego dnia Kellin nie poszedł ze mną do pracy – złapało go przeziębienie, więc został w domu, aby nie rozchorować się jeszcze bardziej. Mimo dopisującej pogody, jego układ odpornościowy nie działał zbyt dobrze i wystarczył przeciąg w domu, aby złapało go jakieś choróbsko. Chciałem jak najszybciej wyrwać się z pracy, aby się nim zająć, choć wiedziałem, że był dorosłym chłopakiem i dałby sobie radę beze mnie.
Gdy wskazówki zegara w końcu stanęły na dwunastce i trójce, żwawym krokiem opuściłem biuro i pognałem w stronę domu. Podróż była spokojna i szybka – może i złamałem kilka przepisów drogowych, ale kto by się tym przejmował. Wjechałem na podjazd i dosłownie w ciągu dziesięciu sekund znalazłem się na progu.
- Wróciłem! – krzyknąłem, zamykając za sobą drzwi.
Ściągnąłem buty, które zostawiłem na korytarzu, po czym wszedłem do salonu. Wtedy moje serce stanęło.
Kellin siedział na kanapie, opatulony grubym kocem. Był blady i miał podkrążone oczy – każdy, kto bo go zobaczył, powiedziałby, że jest chory. Jednak nie to mnie zdenerwowało. Przed kanapą stała dwójka mężczyzn ubrana w garnitury. Nie wyglądali zbyt miło, a moja podświadomość podpowiadała mi, kim naprawdę są. Nie chciałem jej wierzyć, ale wszystko wskazywało na to, że musiałem.
- Vic – wychrypiał Kellin, krzywiąc się, gdy podrażnił chore gardło.
- A więc to jest ten Fuentes – odezwał się jeden z mężczyzn, wyglądający na ważniejszego.- No, Quinn, pożegnaj się i lecimy.
- Co to ma znaczyć do cholery?! – wrzasnąłem, podchodząc do nieznajomych.- Wynocha z mojego domu!
- Wyjdziemy.- Skinął głową mężczyzna.- Ale z Quinnem.
- On nigdzie nie idzie! Doskonale wiem, kim jesteście. Zniszczyliście życie tego chłopaka, a gdy teraz wychodzi na prostą, znów chcecie wszystko spieprzyć. On nie chce z wami iść, co jest w tym takiego trudnego do zrozumienia?
- Quinn.- Drugi mężczyzna zwrócił się do Kellina, który patrzył na nas szklistymi oczami (nie wiem, czy to z emocji, czy może przez katar).- Jedziesz z nami, czy nie?
Brunet siedział przez chwilę sam, po czym pokręcił przecząco głową. Uśmiechnąłem się triumfalnie. Właśnie takiej odpowiedzi oczekiwałem.
- Cóż, raczej pojedziesz – stwierdził pierwszy, podchodząc do kanapy, a ja stanąłem przed nim, próbując chronić Kellina.
- Dotknij go, a wezwę policję – zagroziłem, na co mężczyzna zaśmiał się sucho.
- Nie bądźmy śmieszni…
- Ja nie żartuję. Opuśćcie ten dom, zostawcie chłopaka w spokoju i już nigdy nie wpieprzajcie się w jego życie, bo inaczej zawiadomię policję i powiem o waszym nielegalnym przedsiębiorstwie i o tym, że zmuszacie młodych chłopaków do prostytucji.
Mówiąc to, sięgnąłem po telefon i wybrałem numer alarmowy, będąc gotowym na naciśnięcie ikonki z zieloną słuchawką. Wtedy zobaczyłem niepokój w oczach mężczyzny. Chyba nikt wcześniej nie miał tyle odwagi, aby mu zagrozić.
Nieznajomi wycofali się, po czym opuścili nasz dom. Usiadłem obok roztrzęsionego Kellina i bardziej owinąłem go kocem, składając pocałunek na jego skroni.
- Wszystko w porządku? – zapytałem.
- T-tak – szepnął, nie mogąc odezwać się głośniej z powodu bolącego gardła.
- Jak oni tu w ogóle weszli?
- Nie mam pojęcia, może ktoś coś wywęszył, nie wiem – westchnął.
Ponownie go pocałowałem i obdarowałem go ciepłym uśmiechem.
- Teraz wszystko będzie dobrze, prawda? – wyszeptał.
- Tak, obiecuję.
Kellin chciał odpowiedzieć, ale zamiast tego kichnął, przez co zaśmiałem się do siebie. Jednak to mi wystarczyło. Po prostu wiedziałem, że Kellin zostanie ze mną i nie powinny spotkać go żadne przykrości. Do tego dążyłem i w końcu osiągnąłem swój cel.

Życie było wspaniałe.
Miałem cudownego chłopaka, dobrze płatną pracę, przyjaciół i ich wsparcie. Najbardziej jednak cieszył mnie fakt, że to Kellin sobie poradził. Sam zarobił na studia i byłem z niego cholernie dumny. Na dodatek nasz związek umocnił się i obaj wiedzieliśmy, że mogliśmy sobie bezgranicznie ufać. Kochaliśmy się, jednocześnie będąc przyjaciółmi. Rozumieliśmy się bez słów. Mimo że czasem zdarzały się głośniejsze lub cichsze kłótnie, zawsze sobie wybaczaliśmy, ponieważ trudno było zasnąć bez swojej drugiej połówki w łóżku.
Życie było cudowne. Od początku do końca.